Minister kultury Piotr Gliński przedstawił na posiedzeniu komisji kultury zadania, które postawił przed nim PiS. Znam relację z portalu 300polityka.pl, który jest specyficznym portalikiem.
Z wypowiedzi Glińskiego wnioskuję, iż niespecjalnie zna kulturę, albo był/jest mało pojętnym jej odbiorcą, choć na tytuł profesora socjologii. Nie jest to przypadłość dotycząca tylko jego osoby.
Gliński chce dowartościować twórców, którzy byli niedowartościowani. Znalazł takich sztuk 50.
Jako socjolog powinien wiedzieć, że kultura i sztuka to nie polityka. Nie ma w niej partii „dowartościowanej z budżetu państwa”, są tylko talenty twórców. Talent dowartościowuje twórcę i rynek dowartościowuje. Acz rynek nie należy kojarzyć z komercją. Patrz: Francja, Wielka Brytania, Niemcy.
Gliński stawia na rozwój wysokiej kultury w telewizji publicznej („publiczna” w tej chwili to określenia na wyrost, to tv pisowska). Wczytując się w wypowiedź Gliński dochodzę do wniosku, iż myli mu się kultura wysoka z kiczem patriotycznym.
Czy więcej będzie Antonioniego, Felliniego, a może Gombrowicza i Miłosza?
Czy Gliński odpuści Teatrowi Polskiemu we Wrocławiu w związku z wystawieniem Elfriede Jelinek, albo do Jana Klaty nie pojedzie jako cenzor, ale na rekolekcje teatralne?
A może pójdzie z Beatą Szydło na film świetnego filmowca Pawła Pawlikowskiego. Tego, który zrobił „Idę” i na złość PIS-owi dostał Oscara.
Zdaje się, że wypowiedź Glińskiego na sejmowej komisji służyła, aby wyartykułować, iż rusza projekt „wielkiej hollywoodzkiej produkcji filmowej”, marzenie prezesa. Ale „wielki Hollywood” to nie tylko kwestia pieniędzy, to scenarzyści, zdolni reżyserzy od komercyjnych projektów i – luz. Bo czasami trzeba się kilka razy wywrócić, aby zrobić „wielką produkcję hollywoodzką”.
Najpierw trzeba zrozumieć wielką „Idę”, albo np. jeden z najtańszych filmów „wielkiego Hollywood” film Sofii Coppoli „Miedzy słowami”.
To są wielkości. A to co mówi Gliński może dotyczyć rozumienia kultury dyktatorków, Kim Ir Sena, czy jego następców, którzy też lubili/lubią oglądać „wielkie produkcje filmowe”.
Zauważam, że Gliński mówi o tym, na czym się nie zna, choć ma brata całkiem zdolnego reżysera Roberta Glińskiego. Ale brat może chodzić w Komitecie Obrony Demokracji.
Przeciw Glińskiemu (z nadania PiS) też należałoby założyć Komitet Obrony Kultury. Dla Glińskiego kultura to gniot i kicz, jak produkcja filmowa Antoniego Krauzego „Smoleńsk”, która mimo niedofinansowania miała budżet kilkakrotnie większy niż „Ida” i „Między słowami” razem wzięte.
Aby wypowiadać się o kulturze, trzeba ją znać, a nie uprawiać chciejstwo. Tego w kulturze nie ma, to jest tylko w polityce.
Nie przeszkadzajcie kulturze. Nie pomożecie miernotom, nawet jeżeli znajdzie się 50. niedowartościowanych. Kultura to nie prestidigitatorstwo polityczne, w którym z kapelusza wyciąga się króliki Szydło, Dudy, albo z tabletu, jak omawiany przeze mnie. Kultura to nie polityka metr sześćdziesiąt w kapeluszu.
Więcej >>>